poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Rozdział 2

   W dzień mojego wyjazdu do Downey, wstałam nieco zaspana.Był 30 sierpnia. Przez ostatnie 3 tygodnie obmyślałam mój plan.Miałam niezłego farta, bo akurat ten John Adkins miał domek jedno rodzinny i miał pokój do wynajęcia.Miałam więc gdzie mieszkać, ale nadal nie wiem jak zacząć rozmowę o mamie.Mam nadzieję, że jakoś to będzie.
- Rose, obudź się! Za półtorej godziny masz samolot! - Usłyszałam naglące wołanie z dołu.
- Dobrze tato! - Zawołałam i niechętnie wstałam z łózka, żeby się przyszykować do wyjazdu.
   Dwadzieścia minut później zeszłam na dół. Ubrałam się w białą zwiewną sukienkę z czarnym paskiem, a do tego czarne sandały na małym obcasie i czarna torebka.Moje walizki już na mnie czekały.Podążyłam do kuchni skąd wydobywały się cudowne zapachy.
- Cześć tato.Co jest na śniadanie?Ładnie pachnie.-Powiedziałam wchodząc.
- Cześć.Zrobiłem takie pożegnalne śniadanie. Naleśniki królewskie.Twoje ulubione.- Odpowiedział.No tak, przecież tata wiedział co uwielbiam.
- Dziękuję tato! Kocham Cię. - Pocałowałam go w policzek.Tata mile zaskoczony położył dwa talerze z naleśnikami na stole.Zaczęłam jeść i ten pyszny smak, tak mną zawładnął, że zaczęłam pochłaniać jedzenie w nadzwyczajnym tempie.Tata się zaśmiał.
- O co ci chodzi? - Powiedziałam z pełnymi ustami co zniekształciło moje słowa. Zarumieniłam się.
- Przepraszam - Mruknęłam.
- Nie ma sprawy.-Tata teraz śmiał się już na cały głos.- Nie wiedziałem, że te naleśniki aż tak Ci smakują.
- No dobra, przestań się już śmiać.- Powiedziałam, zirytowana zachowaniem taty.- Choć już, bo się spóźnię na samolot.
     Całą drogę na lotnisko rozmawiałam z tatą o wszystkim, a zarazem o niczym.Kiedy dotarliśmy na lotnisko, zostało 15 minut do odlotu. Czas się pożegnać.
- Tato, będę tęsknić. - powiedziałam i rzuciłam mu się w ramiona. - Nawet bardzo.
- Wiem, Rose. Ja też będę tęsknić, córciu. - Powiedział i pocałował mnie w policzek. - Dzwoń często i uważaj na siebie. Przyjedź, kiedy będziesz mogła.
- Dobrze tato. Pa, pa!- Pożegnałam się i poszłam do samolotu, żeby zająć swoje miejsce.
     Gdy samolot leciał, czułam lekkie poddenerwowanie. Jak będzie wyglądał wampir? Chyba mnie nie pożre, bo wynajął mi mieszkanie. Ale co, jeśli to pułapka? Pff... Musze się uspokoić. Poczytam trochę notatek z zeszytów mamy. Wzięłam zeszyt na którym pisze adres John'a Adkins'a. Okazało się, że opisana jest tam historia zmiennokształtnych.
"Zmiennokształtni:
Zmiennokształtni to ludzie zamieniający się w wilki. 
Mają wysoką temperaturę ciała.
Słyszą nawzajem swoje myśli.
Ich rany goją się bardzo szybko.
Historia zmiennokształtnych ich słowami:
Quileuci byli niewielkim plemieniem przed wiekami i niewielkim plemieniem pozostali do dziś, ale mimo to nie wyginęli. Dlaczego? Bo od dawna w naszych żyłach magia. Nie zawsze była to magia zmiennokształtności- ta pojawiła się później. Na samym początku byliśmy wojownikami- duchami. Kiedy osiedliliśmy się nad tą zatoką nauczyliśmysię lowić ryby i budować lodzie. Ale nas bylo malo, a ryb w zatoce dużo. Naszych ziem zaczęly nam zazdrościć inne ludy. Nie byliśmy w stanie stawić czoła liczniejszym najeźdzcom. Otoczyli nas i zmusili do ucieczki. Wyplyneliśmy lodziami na morze.
    Kaheleha nie byl pierwszym wojownikiem- duchem, ale podania o jego poprzednikachsię nie zachowały. Nie pamiętamy kto pierwszy  odkryl w sobie te zdolności, ani jak korzystano z nich przed najazdem. W historii naszego plemienia to Kaheleha jest zatem pierwszym wodzem- duchem. W chwili zagrożenia użyl magii, by obronić swój lud.
    Pod jego dowództwm wszyscy wojownicy opuścili lodzie- nie jako byty materialne, ale jako duchy. Dusze mężczyzn wrócily do zatoki, zaś kobiety zostaly na morzu pilnować ich cial.
   Wojownicy nie mogli w tej postaci dotykać przeciwników, ale mieli swoje sposoby, aby obejść tę niedogodność. Podania gloszą, że potrafili nakierować na obozowisko wroga podmuchy silnego wiatru, które niosly ze sobą ich zwielokrotnione, mrożące krew w żylach krzyki. To przerażające zjawisko wywoływało u najeźdźców popłoch.
    Nie byla to jedyna broń Quileutów. Niewidzialni dla ludzi, lecz widzialni dla zwierząt, umieli się z nimi porozumiewać, a one poddawaly się ich woli. Szczęśliwym zrządzeniem losu najeźdźcom towarzyszylo wiele psów, które na dalekiej pólnocy zaprzęgali do sań, Kaheleha nakazal sforze, by zwrócila sięprzeciwko swoim panom, wezwal także stada nietoperzy z nadbrzeżnych jaskiń. Z pomocą wichru zwierzęta szybko wygraly. Ci, którzy przeżyli atak, zdezorientowani i rozproszeni, opuścili pospiesznie zatoke uznając ją za przeklętą.  Quileuci zwrócili psom wolność, po czym w glorii chwaly wrócili do swoich cial i zon.
    Po tym wydarzeniu plemiona żyjące po sąsiedzku przyrzekly nigdy nie naruszać granic naszych ziem. Zarówno Hohowie, jak i Makahowie, nie chcieli mieć nic do czynienia z naszymi magicznymi praktykami. Odtąd żyliśmy z nimi w pokoju, a kiedy przybywal wróg z zewnątrz, wojownicy- duchy skutecznie odpierali jego atak.
   Mijaly lata, aż nastal czas ostatniego z wodzów- duchów. Wielki Taha Aki slynąl ze swojej mądrośi, a nade wszystko cenil sobie pokój. Za jego rządów wszyscy byli zadowoleni. Wszyscy prócz jednego mężczyzny. Mial na imię Utlapa.
   Utlapa byl jednym z najsilniejszych wojowników plemienia, ale niestety, sila szla tu ramię w ramię z rządzą wladzy. Uważal, że jego pobratymcy powinni wykorzystać magię, by zagarnąć terytoria sąsiadów, zrobić z nich niewolników i stworzyć imperium.
    Musicie wiedzieć, że oderwawszy się od swoich cial, wojownicy potrafili czytać sobie wzajemnie w myślach. Poznawszy poglądy Utlapy, Taha Aki wielce się na niego rozgniewal. Za karę nakazal mu opuścić ziemię Quileutów i zabronil kiedykolwiek zmieniać się na powrót w ducha. Utlapa byl silny, ale nie tak silny, by móc stanąć przeciwko swoim bylym kompanom, więc nie mając innego wyboru wyniósl się jak niepyszny z wioski. Nie odszedl jednak daleko- jako że marzyl o zemście, zaszyl się jedyniew pobliskim lesie.
   Taha Aki zachowywal czujność nawet w czasach pokoju. Często podróżowal samotnie do świętej polany w górach, gdzie opuszczal swoje cialo i pod postacią ducha sprawdzal z lotu ptaka, czy jego ludowi nie grozi niebezpieczeństwo.
   Pewnego razu, kiedy Taha Aki wyruszyl na swoja wyprawe, podstepny Utlapa poszedl potajemnie za nim. Z początku planowal tylko zabić wodza, ale po drodze doszedl do wniosku, że plan ten jest zbyt ryzykowny- zaraz po odkryciu zbrodni wojownicy wszczęliby poszukiwania, a dzięki swoim umiejętnościom z pewnością znaleźliby zabójcę. Kiedy Utlapa, schowany za skalami, przyglądal się medytującemu wodzowi, przyszedl mu do glowy inny potworny pomysl.
   Taha Aki zostawil swoje cialo na świętej polanie i 
wzbił się w przestworza, by rozejrzeć się po okolicy, ale Utlapa nie opuścił swojej kryjówki od razu. Czekał tak długo, aż zyskał pewność, że dusza wodza jest już daleko, a potem sam zmienił się
 w ducha. Gdy tylko to uczynił, Taha Aki dowiedział się o tym i poznał straszliwe plany wygnańca. Zaalarmowany, czym prędzej zawrócił, ale nawet przyjazne wiatry nie były w stanie sprowadzić go na czas. Na świętej polanie nie zastał już swojego ciała ani żadnego innego, w które mógłby wniknąć. Porzucone ciało Utlapy było bezużyteczne, ponieważ zdrajca zabił sam siebie ręką wodza. Taha Aki dogonił swoje porwane ciało i jąłłajać Utlapę, ale ten nic zwracał
 na niego najmniejszej uwagi. Wódz mógł się tylko bezradnie przyglądać, jak złoczyńca wraca do wioski i zajmuje jego miejsce. Z początku Utlapa nie robił nic, co mogłoby wzbudzić
 czyjekolwiek podejrzenia — chciał, by wszyscy uwierzyli, że jest Tahą Akim. Dopiero po kilku tygodniach zaczął wprowadzać swoje porządki. Pierwszym rozporządzeniem zakazał wojownikom zmieniać się w duchy. Utrzymywał, że ostrzeżono go przed tym w wizji, ale tak naprawdę po prostu się bał - wiedział, że przy najbliższej nadarzającej się okazji Taha Aki nawiąże kontakt ze swoimi druhami. Sam Utlapa również nigdy nie opuszczał ciała, które sobie przywłaszczył, aby stary wódz nie mógł go odzyskać.
Zrezygnowawszy z korzystania z magicznych umiejętności, uzurpator nie mógł podbić sąsiadów, tak jak o tym marzył, ale pocieszał się sprawując rządy ciężkiej ręki nad swoim własnym ludem. Żądał dla siebie przywilejów, o jakie Taha Aki nigdy by nie zabiegał: odmawiał traktowania wojowników jak równych sobie, nie pracował jak inni, wziął sobie drugą, młodą żonę, a potem trzecią, chociaż wielożeństwo nie należało do tradycji plemienia... Taha Aki nie mógł na to wszystko nic poradzić. W końcu, by wyzwolić swój lud spod jarzma Utlapy, Taha Aki postanowił zabić własne ciało. W tym celu sprowadził z gór wielkiego rozwścieczonego  wilka.   Nie  przewidział,   że   tchórzliwy uzurpator schowa się za murem wojowników. Kiedy bestia zagryzła jednego z obrońców fałszywego woza, młodego chłopca, nieutulony w żalu Taha Aki nakazał basiorowi wrócić do puszczy.
Wszystkie podania podkreślają, że wcielać się w wojownika--ducha nie było wcale tak łatwo. Przebywanie z dala od własnego ciała nie należało do przyjemności - wręcz przeciwnie, przerażało i mieszało w głowie. To dlatego Quileuci korzystali ze swojego daru tylko w chwilach prawdziwego zagrożenia, a samotne wyprawy wodza były postrzegane jako wielkie poświęcenie z jego strony. Tymczasem Taha Aki wiódł bezcielesny żywot już od wielu miesięcy i cierpiał z tego powodu coraz większe katusze. Ciążyła mu też myśl, że skoro ma się tak już błąkać bez końca, nigdy nie dołączy do swoich przodków w zaświatach.
Zbolałej duszy wodza, wijącej się w agonii, towarzyszył w wędrówkach po lesie wielki wilk. Był naprawdę ogromnych rozmiarów i zachwycał swoją urodą. Taha Aki przyjrzał mu się kiedyś i nagle poczuł zazdrość. Wilk miał własne ciało, miał własne życie. O ileż lepiej byłoby być zwykłym zwierzęciem niż tylko duchem! I tak Taha Aki wpadł na pomysł, który odmieni
ł losy jego plemienia. Poprosił wilka, aby ten zrobił mu w swoim ciele trochę miejsca - aby się
 z nim swoim ciałem podzielił. Basior przystał na to i wódz wniknął do jego wnętrza. Nie był
o to ciało człowieka, ale i tak czuł niewysłowioną ulgę.
Kiedy Taha Aki i wilk powrócili jako jeden byt do wioski nad zatoką, ludzie rozbiegli się na ich widok, wołając wojowników. W kilka minut zwierzę otoczyli uzbrojeni w włócznie mężczyźni. Utlapa, rzecz jasna, zawczasu się ukrył. Taha Aki nie zaatakował. Zaczął się powoli wycofywać, patrząc innym znacząco w oczy i próbując nucić quileuckie pieśni. Wojownicy uświadomili sobie szybko, że nie mają do czynienia ze zwyczajnym wilkiem, ale z osobnikiem nawiedzonym przez czyjegoś ducha, jeden ze starszych mężczyzn, niejaki Yut, postanowił złamać zakaz wydany przez fałszywego wodza, by się z owym duchem porozumieć
Gdy tylko Yut opuścił swoje ciało, w jego ślady poszedł Taha Aki i obaj spotkali się w świecie duchów. Yut błyskawicznie pojął, co się stało, i serdecznie powitał
 starego wodza.
W tym samym momencie Utlapa wyszedł z kryjówki dowiedzieć się, czy wilka już zabito. Kiedy zobaczył leżące bez ruchu ciało Yuta i stojącego nad nim spokojnie wilka, nie trzeba mu było nic tłumaczyć. Bezzwłocznie dobył noża i rzucił się na ciało Yuta, by zabić je przed powrotem jego duszy.
 „Zdrajca", wrzasnął. Wojownicy stali zdezorientowani. Jak by nie było, Yut złamał zakaz wodza i ten miał prawo go za to ukarać. Yut zdążył wskoczyć w swoje ciało, ale Utlapa przystawił mu nóż do gardła, drugą ręką zatykając usta. Nieszczęśnik nie miał szans. Utlapa uciszył go raz na zawsze, zanim ten zdołał wydobyć z siebie choćby jeden dźwięk.
Zobaczywszy, jak dusza Yuta ulatuje w zaświaty, co jego własnej duszy nie miało być dane, Tahę Akiego ogarnął wielki gniew, większy niż kiedykolwiek. Czym prędzej powrócił do ciała gościnnego wilka z zamiarem rozerwania Utlapie gardła. I wtedy stał się cud. Taha Aki nigdywcześniej nie odczuwał tak silnie, jak bardzo zależy mu na jego plemieniu, i nigdy wcześniej tak bardzo nie pragnął zabić uzurpatora. Nawet nie podejrzewał, że te dwie emocje, miłość i nienawiść, okażą się zbyt wielkim obciążeniem dla wilka, będą zbytnio dla niego obce. Zwierzę zatrzęsło się i na oczach zebranych w okamgnieniu przeobraziło się w człowieka.
Człowiek ten, jako ucieleśnienie przymiotów ducha starego wodza, nie przypominał z wyglądu ciała, które przywłaszczył sobie Utlapa, ale był od niego o wiele silniejszy i piękniejszy. Mimo to wojownicy rozpoznali go od razu, ponieważ takim właśnie widzieli Tahę Akiego jako duchy.
Utlapa rzucił się do ucieczki, ale Taha Aki był teraz szybki jak wilk. Złapał złoczyńcę i zmiażdżył jego duszę, zanim ten zdążył opuścić skradzione przez siebie ciało. Kiedy inni zrozumieli, co się stało, zaczęli wiwatować. Taha Aki czym prędzej przywrócił stare porządki: znów pracował pomiędzy ludźmi, a dwie młode żony odesłał do ich rodzin. Nie zmienił tylko jednego - nie zniósł zakazu opuszczania ciał - aby nie kusić nikogo możliwością pójścia w śladu Utlapy. Tak oto era wojowników-duchów dobiegła końca.

Wpojenie:
Wpojenie to nie pohamowane uczucie rodzące się w zmiennokształtnych, czyli wilkołakach. Jest to uczucie silniejsze od jakiejkolwiek innej miłości. Wilkołak mający kogoś wpojonego nie widzi po za tą osobą świata, można by rzec, że ma klapki na oczach. Wszystkie myśli i działania zawsze ma skierowane na swój obiekt miłości."

     Gdy tylko to przeczytałam zastanowiłam się ile jeszcze jest "bajkowych" istot na tym świecie. Hmm, pewnie dużo. Wampiry, zmiennokształtni i co jeszcze? Pewnie już niedługo się dowiem.To pomyślawszy, zapadłam w sen.


----------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że rozdział się podoba ;) . Miałam go dodać wcześniej, ale zdecydowałam się pojechać na weekend nad morze... . xdd Wróciłam dzisiaj o 5 rano i byłam tak zaspana, że jeszcze poszłam spać i obudziłam się po południu ;D Jeśli tylko zobaczycie jakiś błąd, to wskażcie go w komentarzu ;3 . Niedługo dodam kolejny rozdział. Miłego czytania ^^. Dziękuję, że piszecie tyle komentarzy . <3 To wiele dla mnie znaczy ... . ♥

7 komentarzy:

  1. I to mi się podoba - jest długi rozdział! :)
    Widzę, że historia zmiennokształtnych ze Zmierzchu o ile dobrze pamiętam. :)
    Pozdrawiam i czekam na kolejny.
    U mnie nowy rozdział na: http://life-on-manhattan.blogspot.com/
    Zapraszam!

    OdpowiedzUsuń
  2. fajna notka i chyba rozpoznalam lenende ze zmierzchu :)
    czekam na nastepny rozdzial i zapraszam do mnie na nowa notke
    http://bella-i-mala-kopia-jego.blogspot.no/

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne. Legenda ze Zmierzchu, ale się nie czepiam. Czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To właściwie jest taki fan fiction ze Zmierzchu . xdd Ona spotka tam postaci ze Zmierzchu i w ogóle ;D

      Usuń
  4. Świetny jest !
    Masz talent ...
    Obserwuję i czekam na kolejne rozdziały .

    Zapraszam do mnie : http://przez-swiat-z-aparatem.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawe opowiadanie.
    Zapraszam do mnie: http://lolkax3.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. To chyba ze Zmierchu tak mi to przypomina

    www.pawelblog.cba.pl

    OdpowiedzUsuń