- Musi to zostać przeprowadzone w taki sposób? - Zapytałam z lękiem. - No wiesz...z tymi igłami.
- To najbezpieczniejszy sposób. Gdybym Cię ugryzł jest prawdopodobieństwo, że pragnienie wygra ze mną i ... zabiję Cię. - Mówił to bez emocji, dopiero na koniec zobaczyłam ból, lęk i przerażenie, że naprawdę mógłby mnie zabić. Zanim zdążyłam coś powiedzieć wyprowadził mnie z błędu - Oczywiście i tak Cię zabiję, ale dzięki mojemu jadowi przemienisz się w wampira. A tak, to byś umarła bezpowrotnie. - Mówił to z goryczą. A więc to wyrażały jego uczucia... I tak umrę, ale zrobię to dla mamy. Ona nie miała tyle szczęścia i nie przemieni się w istotę nieśmiertelną, ale dla mnie zawsze będzie istnieć - w moim sercu.
- Okay, okay... Dam radę. - Powiedziałam lekko przerażona i dla uspokojenia wzięłam głęboki wdech.
- Dobrze, najpierw morfina. Ona Cię sparaliżuje i trochę ukoi ból. - Mówił do mnie i równocześnie wstrzyknął mi ją. Spoglądałam na zmianę na niego i na ostre narzędzie. Mój oddech przyspieszył.
- Będzie dobrze... - Próbowałam się uspokoić, ale bez skutku. W końcu Jonh wyjął strzykawkę z mojej skóry.
- Będziesz przy mnie podczas mojej przemiany? - Zapytałam z lękiem, nie chciałam zostać sama w tak bolesnym momencie.
- Cały czas. Nie opuszczę cię nawet na chwilę. - Zapewnił mnie.
- Och! Dziękuję. - Szepnęłam z wdzięcznością. Poczułam, że lek zaczęła działać. Miałam mało czasu...Zbyt mało... Poczułam, że ogarnia mnie fala przerażenia.
- Morfina...działa. Proszę...nie...opuszczaj...mnie... - Wydukałam. Tylko na to było mnie stać w obliczu śmierci - mówić pojedyńczymi wyrazami.
- Nie opuszczę cię Rose. Nigdy. - Powiedział te słowa, które zostały wzmocnione mocą wiary i miłości. Wstrzyknął mi drugą strzykawkę. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak bolesna jest taka śmierć...
Ból był oszałamiający. Dokładnie tak - byłam oszołomiona. Nie rozumiałam, nie potrafiłam znaleźć sensu tego, co się dzieje. Moje ciało chciało wyprzeć ból, a ja byłam wciąż wciągana w ciemność, która odcinała całe sekundy, a może nawet minuty cierpienia, powodując, że jeszcze trudniej było utrzymać się w rzeczywistości. Chciałam je oddzielić. Były wtedy nierealistyczne, zupełne czarne i nie bolały tak mocno. Realistyczne były natomiast czerwone i sprawiały, że czułam się przecięta na pół, potrącona przez autobus, znokautowana przez pięściarza, stratowana przez byki i zanurzona w kwasie, wszystko w tym samym czasie. Rzeczywistość sprawiała, że moje ciało zwijało się i skręcało, kiedy tak naprawdę nie mogłam się ruszać z powodu bólu. Rzeczywistość zdawała sobie sprawę, że istnieje coś o wiele ważniejszego niż te cierpienia, nie mogła jednak przypomnieć sobie, co to było. Rzeczywistość nadchodziła bardzo szybko. Jedna chwila, wszystko było tak jak powinno. Otoczona przez Johna, który nie spuszczał mnie z oka. Ale był przerażony, na jego twarzy czaił się lęk. Ciemność przejmuje kontrolę, a potem zostaję zalana przez falę cierpienia. Nie mogę oddychać - już raz tonęłam*, to było inne; w moim gardle było za dużo gorąca. Czułam jakym wszystko złamała w tym samym czasie... Więcej ciemności. Ciemność napłynęła do moich oczów jeszcze mocniej niż poprzednio. Jak opaska, mocno i silnie. Zakrywając nie tylko moje oczy, ale także mnie samą z miażdżącą siłą. Odpychanie jej było wyczerpujące. Wiedziałam, że łatwiej byłoby się poddać. Pozwolić ciemności spychać mnie dół i w dół do miejsca, gdzie nie byłoby bólu i zmęczenia, i obaw, i strachu. Jeśli chodziłoby tylko o mnie, nie byłabym w stanie męczyć się przez długi czas. Byłam tylko człowiekiem, z nie większą niż ludzką siłą. Było tak ciemno, że nie mogłam zobaczyć twarzy John'a. Nic nie wydawało się prawdziwe. To sprawiło, że ciężko było mi się nie poddać. Wciąż odpychałam ciemność, chociaż był to jedynie odruch. Nie próbowałam tego pokonać. Stawiałam tylko opór. Nie pozwalałam, żeby zniszczyło mnie całkowicie. Nie byłam Atlasem, jednak ciemność wydawała się tak ciężka, jak planeta; nie mogłam wziąć jej na barki. Jedyne co mogłam zrobić, to nie pozwolić się całkowicie zniszczyć. To było coś w rodzaju wzoru mojego życia - nigdy nie byłam wystarczająco silna, żeby radzić sobie z rzeczami, które wymknęły mi się spod kontroli, żeby walczyć z przeciwnikami czy pokonywać ich. Unikać bólu. Zawsze ludzka i słaba, jedyne do czego byłam zdolna to nie poddawać się. Wytrzymywać. Przetrwać. Byłam w stanie to zrobić. To będzie wystarczające na dzisiaj. Stopniowo przetrzymam ciemność. Było wystarczające - to postanowienie. Kiedy czas płynął, ciemność napierała na mnie, cal po calu, potrzebowałam czegoś więcej, aby nabrać mocy. Nie mogłam nawet zobaczyć twarzy John'a. To mnie przerażało. Poczułam, że się wyślizguję - nie było niczego, czego mogłabym się przytrzymać. Nie! Moje ramiona nie były zwinięte wokół mojej klatki piersiowej. Moje ręce były martwe, leżały gdzieś po moich bokach. Ciepło wydobywało się z mojego wnętrza. Płomienie rosły - podnosiły się, osiągały szczyt, znowu się podnosiły, aż przewyższały wszystko co kiedykolwiek czułam. Wyczułam tętno gdzieś za piekielnym ogniem w mojej klatce piersiowej i zdałam sobie sprawę, że to serce, dokładnie w chwili, kiedy go nie chciałam. Chciałam móc przyjąć ciemność, kiedy wciąż miałam szansę. Chciałam podnieść ręce, rozszarpać nimi klatkę piersiową i wyrwać z niej serce - wszytko, żeby pozbyć się tego bólu. Jednak nie czułam swoich rąk, nie mogłam podnieść nawet małego palca. Kiedyś złamałam nogę. To było nic. Było to miękkie miejsce w pierzynie do odpoczynku. Zniosłabym to teraz, setki razy. Setki złamań. Przyjęłabym je i podziękowała. To było jak pływanie w basenie z lodowatą wodą. Zniosłabym to tysiące razy. Przyjęłabym to i podziękowała. Ogień płonął, a ja chciałam krzyczeć, błagać kogoś, żeby zabił mnie teraz, zanim przeżyję kolejną sekundę z tym bólem. Nie mogłam jednak poruszać ustami. Ciężar wciąż tam był, naciskał na mnie. Zdałam sobie sprawę, że nie ciemność ciągnie mnie w dół, ale moje ciało. Takie ciężkie. Przykrywa mnie płomieniami, które teraz torują sobie drogę z mojego serca, rozprzestrzeniając ból po moich ramionach i brzuchu, parząc moje gardło i liżąc moją twarz. Dlaczego nie mogłam się ruszyć? Dlaczego nie mogłam krzyczeć? Mój umysł był nieznośnie czysty - wyostrzony przez piekący ból – znałam już odpowiedzi, gdy tylko zadałam pytania. Morfina. Nie wyobrażałam sobie nawet, że morfina będzie miała taki efekt - że będzie będzie mnie przygważdżać i kneblować. Paraliżować mnie, kiedy płonęłam. Wszystko czego chciałam, to umrzeć. Nigdy się nie narodzić. Całe moje życie nie miało żadnego znaczenia przy tym bólu. Nie było warte życia w nim przez więcej niż jedno uderzenie serca. Boże, pozwól mi umrzeć, pozwól mi umrzeć, pozwól mi umrzeć! I przez nieskończoną przestrzeń, wszystko tam było. Piekielne tortury i moje grzmiące krzyki, błagające o nadejście śmierci. Nic więcej, nawet czas. Uczyniło to nieskończonym, bez początku i końca. Jedna, niekończąca się chwila bólu. Jedyna zmiana nastąpiła, kiedy nagle, niemożliwie mój ból się podwoił. Nieskończoność wściekle piekła. To mogły być sekundy lub dnie, tygodnie lub lata, ale ostatecznie czas znów zaczął coś znaczyć. Trzy rzeczy stały się równocześnie, rosnąć razem, że nawet nie wiedziałam, która nadeszła pierwsza: czas zaczął płynąć znowu, ciężar morfiny zaczął znikać, a ja stałam się silniejsza. Poczułam, że kontrola nad moim ciałem wraca do mnie stopniowo, a to narastanie odmierza czas. Wiedziałam to, kiedy znów mogłam poruszać palcami u stóp i ścisnąć palce w pięści. Wiedziałam to, ale nic nie robiłam. Chociaż ogień nie zmniejszył się nawet o stopień - faktem było, że zaczynam znów nabierać zdolności do odczuwania, nowej wrażliwości do doceniania, oddzielnie, każdego intensywnego języka płomieni w moich żyłach - odkryłam, że mogę o tym myśleć. Pamiętałam, dlaczego nie powinnam krzyczeć. Pamiętałam powód, dla którego zobowiązałam się przetrzymać te nieznośne cierpienie. Pamiętałam, chociaż wydawało się niemożliwe, że gdzieś tam jest coś, co może być warte tych cierpień. Wydarzyło się to, kiedy trzymałam się, podczas gdy ciężar opuszczał moje ciało. Każdy kto na mnie patrzył, nie zauważyłby różnicy. Dla mnie jednak, szamoczącej się, żeby utrzymać krzyki i słabość wewnątrz ciała, żeby nie mogły ranić nikogo więcej, wydawało się, jakbym przechodziła od bycia przywiązaną ciasno do płonącego pala, do trzymania tego pala, aby uwolnić się od ognia. Miałam wystarczająco dużo siły, aby leżeć nieruchoma, kiedy od środka płonęłam. Mój słuch się wyostrzał, a ja mogłam liczyć moje nerwy, łomoczące bicia serca, odmierzając czas. Mogłam liczyć płytkie oddechy wydobywające się zza moich zębów. Mogłam liczyć cichszy oddech wydobywający się skądś niedaleko mnie. Był wolniejszy, więc skoncentrowałam się na nim. Oznaczał mijający czas. Więcej nawet niż wahadło zegara, ten oddech ciągnął mnie przez ogień do końca. Wciąż stawałam się silniejsza, moje myśli były jaśniejsze. Poczułam, że ktoś podszedł do mnie i złapał mnie za nadgarstek. Nie mogłam poczuć chłodu palców. Ogień odpychał każde wspomnienie chłodu.
- Rose, słyszysz mnie? - Wiedziałam, poza wszelkimi wątpliwościami, że jeśli otworzę usta, stracę to - będę wrzeszczeć i piszczeć, i wić się. Jeśli otworzę oczy, jeśli drgnę palcem - każda zmiana będzie końcem mojej kontroli. - Rosemare? Możesz otworzyć oczy? Możesz ścisnąć moją rękę? - Ktoś ciągle do mnie mówił. Rozpoznałam, że to John. Poczułam nacisk na moich palcach. Było ciężej nie odpowiadać na ten głos, ale zostałam nieruchomo. Wiedziałam, że ból w jego głosie jest niczym w porównaniu z tym czym mogłoby być. Teraz jedynie bał się, że cierpię. Moje serce wystartowało, uderzając jak śmigła helikoptera, dźwięk podobny do długiej nuty; wydawało się, że wyrywa się z moich żeber. Ogień wybuchnął ze środka mojej klatki piersiowej, wysysając pozostałości płomieni z reszty mojego ciała i podsycając najgorętszy płomień. Ból był wystarczający, żeby mnie ogłuszyć, żeby przełamać mój żelazny uścisk pala. Moje plecy wygięły się w łuku, tak jakby ogień ciągnął mnie górę przez moje serce. Nie pozwoliłam żadnemu innemu kawałkowi mojego ciała przesunąć się nawet o stopień, do czasu aż mój tułów spadł w dół do poprzedniej pozycji. Wewnątrz mnie toczyła się bitwa - moje szybkie serce walczyło przeciwko atakującemu ogniowi. Obydwa przegrywały. Ogień był skazany na niepowodzenie, zużywając wszystko, co było łatwopalne; moje serce galopowało w kierunku swojego ostatniego uderzenia. Ogień kurczył się, koncentrując się wewnątrz, gdzie znajdował się ostatni ludzki organ z ostatecznym nagłym przypływem. Przypływ został rozwiązany głębokim, pusto brzmiącym łomotem. Moje serce uderzyło dwa razy i zabiło cicho jeszcze tylko jeden raz. Nie było żadnego dźwięku. Żadnego oddechu. Przez chwilę, nieobecność bólu była wszystkim co mogłam zrozumieć.
Wtedy otworzyłam oczy. Zobaczyłam John'a, a na jego twarzy widać było ulgę. Uśmiechnęłam się do niego i z przyzwyczajenia wzięłam głęboki oddech. To było najgorsze co zrobiłam. Ból powrócił, ale z wielką różnicą; nie palił tak bardzo jak wtedy i miał ograniczone pole - moje gardło. Ten zapach trudno opisać... Był taki kuszący, smakowity i nie do zniesienia. Poczułam, że silne ręce John'a mnie chwytają; silne, ale za słabe jak dla mnie. Odepchnęłam go jedną ręką i podążyłam za zapachem. Pozwoliłam instynktowi, aby mnie poprowadził.
------------------------------------------------------------
* Rose, gdy była mała tonęła w jeziorze (słabo umiała pływać) i jej tata ją uratował.
Uch! Trochę się napracowałam nad tym rozdziałem, więc mam nadzieję, że docenicie moja pracę . :D W końcu Rose jest wampirem! ^^ Co o tym sądzicie? :)
Rose jest wampirem . .Super. .Ciekawe kto będzie jej ofiarą,skoro ruszyła na polowanie . . Jak czytałam "Zmierzch" nie spodobało mi sie szczegółowe zapisanie, co czuła Bella podczas przemiany . .Tu podobalo mi się troche bardziej, ale i tak nie lubię takich momentó . .Nie nawidzę ich .. Życzę weny . .Powodzenia . .;D
OdpowiedzUsuńWreszcie jest Wampirem <3 Rozdział Długi i Fajny . Zapraszam do mojego Nowego bloga : http://opowiadanieocher.blogspot.com/ Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetne. Jak dotąd najdłuższy, a tym samym najlepszy rozdział. Ja też swój planuję wstawić już niedługo. Wracając do Twojego. Ciekawe co się stanie z Rose, a raczej z jej ofiarą ;)
OdpowiedzUsuńRozdział fajny jak każdy inny ale jak dla mnie irytujący, ja nie lubię tych opisów co kto przeżywa i tak dalej.Nawet w zmierzchu ominęłam cały tamten rozdział,no cóż taka jestem że nie lubię takich rzeczy czytać. Przyznam się ze nie przeczytałam całego,omijałam po kawałku ale podziwiam że tak dokładnie wszystko opisałaś i wgl. czekam nn i zapraszam na moje blogi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam;*
U mnie NN .. Zapraszam . ;D
OdpowiedzUsuńhttp://wieczne-opowiadanie.blogspot.com/
O, pierwszy raz czytam jakikolwiek opis w blogu o wampirach, który jest w pewnym sensie na podstawie "Zmierzchu". Gdybym nie leżała na łóżku, wstałabym i zaczęła brawa! No, ale do rzeczy... opisy naprawdę dobre, myślę, że to kwestia czasu, aż staną się naprawdę takie bezbłędne - bo oczywiście błędy się znalazły (wybacz, ale przez długość rozdziału nie wypiszę Ci ich, za dużo szukania). Naprawdę podobało mi się i dodam Cię do obserwacji, bo mi się spodobało, a nie dlatego, iż szukam czytelników swojego bloga. Masz kilka błędów w pisaniu dialogów, ale to też da się wypracować, chociażby czytaniem większej ilości książek.
OdpowiedzUsuńTymczasem gratuluję dokładności i zapraszam do siebie na:
http://wolni-ludzie.blogspot.com/ (moje opowiadanie fantastyczne, a nuż Cię zaciekawi)
ludzka-sokowirowka.blogspot.com
Pozdrawiam,
Mai
Popieram Mai , ja też siedzę w łóżku i z chęcią zaczęłabym wrzeszczeć "Brava"! . xd A ja właśnie kocham takie momenty.. Kiedy blogger opisuje szczegółowo uczucia , to przynajmniej widać , że też coś czuje , a nie jego opowiadanie składa się z samych dialogów ;/ Doskonale to wszystko opisałaś , a błędy każdemu się zdarzają , mnie też . ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam , czekam na nn ;*
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńsuper ze rose jest wreszcie wampierem!!!
OdpowiedzUsuńmam nadzieje ze niedlugo bedzie jakas wieksza akcja